Dziś chcielibyśmy zainicjować na naszym blogu cykl wspomnień. Mamy ku temu kilka powodów. W tym roku będziemy obchodzić 10 lecie Puckiego Hospicjum i 15 lecie stowarzyszenia, pierwszej inicjatywnie z nim związanej. Przymierzając się do jego obchodów, poprosiliśmy zaprzyjaźnione z nami osoby o udostępnienie nam swoich wspomnień : zdjęć, zapisków, historii. Dziś dzielimy się jednym z nich. Poznajcie historię Hanny.
Kończąc studia uzupełniające w Gdańsku, kilka razy w miesiącu przejeżdżałam przez Puck. Mijałam białą tablicę informującą z napisem „Hospicjum”. Myślałam, że może kiedy zamknę niełatwy dla mnie i mojej rodziny okres dokształcania, zrobię coś dla innych. Potraktowałam ten znak dosłownie.
Swoją przygodę na oddziale w roli wolontariusza opiekuńczego rozpoczęłam w okresie, kiedy było nas niewiele. Po oddziale spacerował ksiądz Jan, bardzo delikatny w obejściu, a jednocześnie wymagający szef. Jego uwadze nie uszedł żaden szczegół. Miałam zbyt głośno stukające buty. Tylko spojrzał zdziwiony, wiedziałam, że myślimy o tym samym. Małymi kroczkami zaczęłam się uczyć, jak być potrzebną, albo raczej, jak nie marnować czasu. Nie było to dla mnie proste. Nie należałam do osób łatwo nawiązujących kontakty.
Z czasem zaczęłam miewać swoich „ulubionych” pacjentów, do których co tydzień chętnie zaglądałam. Długo nie mogłam się nauczyć, że w relacjach z nimi, niczego nie można odkładać na jutro, a tym bardziej na „za tydzień”. Dla nich po prostu wszystko powinno być na wczoraj, na zaraz. Jutra po prostu często nie ma.
Poznawałam różnych ludzi. Każdy miał swoją historię, której zawsze chciwie słuchałam. Coraz częściej pojawiali się pacjenci, którzy co tydzień na mnie czekali. Bywało, że po tygodniu przerwy wchodziłam do jakiegoś pokoju, a tam już ktoś nowy. Niedokończonych rozmów było coraz więcej, a moje oczy coraz częściej wilgotne w czasie powrotu do domu. Któregoś wieczoru mąż powiedział mi : „Zastanów się czy na pewno się do tego nadajesz”. To podziałało na mnie mobilizująco. Jak to? Mam zrezygnować? Pan spod piątki wczoraj powiedział, że nie ma żadnej rodziny, tylko dalekiego kuzyna na południu Polski. W jedynce leży pan, którego co prawda odwiedza co drugi dzień wspaniała żona, ale oboje lubią ze mną pogadać. Od czasu do czasu, pojawiają się też znajomi z mojej rodzinnej miejscowości i wtedy najczęściej jeszcze milej się rozmawia. Oni czekają na wieści od „swoich”. Czułam, że to jest miejsce, które potrzebuję sobą wypełnić.
Jako wolontariuszka Hospicjum Domowego, trafiłam do Pani Eugenii, która pochodziła z Wołynia. Nasze pierwsze spotkanie nie było łatwe. Drobna i skromna osoba Pani Eugenii przyglądała mi się badawczo i nie mówiła za wiele. Godzinę później zapytała jednak, czy jeszcze ją odwiedzę. Wróciła do tego spotkania później. Tłumaczyła, że nie rozumiała sensu przysyłania do niej kogoś z wyższym wykształceniem. Bardzo mnie tym rozbawiła. Poczułam, że zyskałam jej sympatię. Pani Eugenia trafiła na kilka dni do Hospicjum stacjonarnego. Siedząc w recepcji widziałam , że ma częstych gości. Nie chciałam przeszkadzać. Zdarzyło się jednak, że usłyszała mój głos na korytarzu i poprosiła wychodzącą córkę, abym do niej zajrzała. Chciała się ze mną przywitać. Było to dla mnie bardzo miłe. Pamiętała straszne wołyńskie czasy sprzed wielu lat i chętnie o tym opowiadała. Zdawało mi się, że wracając wspomnieniami do tego okresu drży. Przekazała mi kawałek strasznej historii, której ja nie miałam nawet odwagi obejrzeć w telewizji. Poznawanie historii z ust osoby, która w niej uczestniczyła, to niesamowite przeżycie. Rozmowy z panią Eugenią, zostaną w moim sercu jeszcze bardzo długo.
Moje nieliczne dotąd wizyty u pacjentów puckiego Hospicjum Domowego to historie, które wzbogaciły mnie duchowo. Nie zamieniłabym czasu spędzonego z nimi na żadne, nawet luksusowe wczasy. To ludzie i historie z nimi związane, które zwyczajnie były piękne, a przydarzyły się właśnie mnie. Miałam zrobić „coś” dla innych , a tym czasem to oni zrobili i nadal robią bardzo wiele dla mnie. To prawda, że jak dajemy trochę z siebie, to otrzymujemy w zamian o wiele, wiele więcej. Ogromne znaczenie tych słów, dotarło to do mnie jednak dopiero tu i dzięki ludziom, których tu spotkałam.
Hospicjum to nie tylko małe smutki, ale i wielkie radości.
Hanna , wolontariat 2013- 2018