Abyście zawsze umieli patrzeć na innych ludzi i na samych siebie, takim spojrzeniem czułym, miłosiernym
i przebaczającym. Spojrzeniem, które pozwala iść prosto na drodze życia w przyszłość pełną nadziei.

Jan Paweł II, 2004

Te słowa mocno utkwiły mi w pamięci: dawać innym, aby żyć godnie, mieć czyste sumienie… pomagać jak najlepiej potrafię. Jakże byłam szczęśliwa, że będę mogła realizować to swoje przyrzeczenie : gdy moja siostra wyjdzie na prostą, będę pracować dla innych w ciszy, spokoju, w miejscu dla mnie niezwykłym.

A zaczęło się tak…

Był listopadowy ponury dzień, kiedy udałam się z siostrą do puckiego szpitala na oddział chirurgii ogólnej. Tu po raz pierwszy zetknęłam się z pielęgniarka oddziałową – Anną Jochim Labudą. Zwróciłam się do niej z prośbą
o ściągniecie szwów po operacji. Z uśmiechem, właściwym tylko dla niej, przystąpiła do udzielenia nam pomocy. Poprosiła o konsultację lekarza. W jej zachowaniu czułam serdeczność i zrozumienie dla chorego, starszego człowieka. Poczułam się wyróżniona.

Pani Ani zawdzięczam dużo, może więcej niż wiele. Wieczorem tego dnia odwiedziła siostrę w jej mieszkaniu
z zapytaniem o zdrowie, samopoczucie. Ta wizyta sprawiła, że moja siostra wzniosła się ponad. Kilka chwil sprawiło, ze pojawiła się nadzieja na lepsze dni.

Wówczas zrozumiałam jak  ogromna jest potrzeba podawania ręki drugiemu człowiekowi w newralgicznych momentach życia. Hospicjum jeszcze było w trakcie budowy. Odwiedziłam to miejsce, żeby złożyć oświadczenie chęci udzielenia tym ludziom pomocy. Najlepiej jak będę potrafiła.

Zaoferowano mi polewanie kwiatków. Było ich już całkiem dużo. Okoliczni mieszkańcy przynosili sadzonki do Hospicjum, chcąc wyrazić swój udział w budowaniu NOWEGO DZIEŁA. Szczerze mówiąc, skrzywiłam się trochę, gdyż słabo znam się na roślinach. Jednak mimo obaw, podjęłam wyzwanie, ciesząc się, że raz w tygodniu będę mogła podążać do domu hospicyjnego.

Minęło 10 lat od mojego pierwszego spaceru z ulicy Sędzickiego w Pucku na Dziedzictwa Jana Pawła II. Tak samo cieszę się każdego dnia do tej drogi jak wówczas.

Wrócę jednak do tych nieszczęsnych kwiatów. Czyniłam sumiennie swą powinność, podlewając obficie wszystkie kwiaty. Nie zdawałam sobie sprawy, że jedne wymagają większego nawodnienia a inne zupełnie nie lubią wody. Pewnego dnia zauważyłam, że część kwiatków doniczkowych padła. Z przerażeniem pobiegłam do kwiaciarni kupić nowe. Martwiłam się tym, co będzie, gdy ktoś zauważy braki w doniczkach.

Tymczasem moim poczynaniom przyglądała się Pani Krysia. To ona dbała o ład i porządek w każdym zakamarku Hospicjum. Jej postać budziła we mnie obawę. Wydawało mi się, że ona jedna widzi każde moje potknięcie
i każdy mały błąd. Jeśli ktoś mógł dostrzec podmianę kwiatków – to właśnie ona. Nie zniechęcałam się swoimi niepowodzeniami. Rosłam w siłę z każdym spojrzeniem ks. Jana, ciepłym uśmiechem Ani, Justynki…

Zbliżał się dzień przybycia pierwszego pacjenta. Wszyscy byliśmy niebywale podekscytowani. Wytworzyła się atmosfera napięcia, nerwowości, przeplatana radością. Moja radość była nieporównywalnie ogromna. Pani Ania zaproponowała dla mnie nowe zajęcie – popołudniową pracę w recepcji w godz. 16:00 do 20:00.

Ofertę tę przyjęłam z powagą godną tego miejsca. Recepcja to pierwsze stanowisko na jakie trafiamy w Hospicjum. Tutaj wita się przybyłych gości, poznaje się rodziny Podopiecznych, odbiera się telefony, udziela pierwszych informacji.

Tutaj czasem ktoś wspomni ależ macie Państwo wspaniały ogród. Uśmiecham się wówczas znacząco do siebie. Kocham na ten ogród patrzeć …z mojego miejsca w recepcji.

Cdn.