Przyjeżdżam do tego miejsca, w którym kończą się baterie życia, by ładować swoje – poznajcie historię Beaty

utworzone przez | mar 3, 2019 | Blog

Dostałam książkę „Życie na pełnej petardzie”. Książka leżała sobie i czekała na swój czas. Księdza Jana pierwszy raz zobaczyłam w telewizji. Wybacz Janie, ale pomyślałam „kolejny nawiedzony”. Jednak było w nim coś takiego, że zaczęłam wsłuchiwać się w jego słowa. I one do mnie przemówiły. A raczej on, tym jak mówił. I wówczas przypomniałam sobie o książce. Ten czas nadszedł. Od tego się wszystko zaczęło.

Przeczytałam książkę i byłam nim zafascynowana. Na końcu tej książki podane było konto Puckiego Hospicjum. Miałam pewną sumę odłożoną z intencją: szczytny cel.  Znalazłam te pieniądze. Wiedziałam, że nie były dane mi. Postanowiłam je wpłacić na to konto.  Ale to też nie stało się  od razu. Minął prawie rok.

Tymczasem rosła moja sympatia do tego nietuzinkowego kapłana. Prosty język przekazu, którym się posługiwał, analogie które stosował, przykłady które przywoływał…były jakby uszyte na moją miarę. Widziałam już w nim celebrytę niemalże, kiedy pierwszy raz pojawiła się myśl, że powinnam go poznać. Oczywiście w ślad za tą szaloną myślą szły miliony znaków zapytania : jak? On jest w Pucku a ja mieszkam w Bielsko-Białej… Poprosiłam swoją najstarszą córkę „córuś.. Ty tak ładnie piszesz. Może napisałabyś maila do tego Pucka z zapytaniem czy ja nie mogłabym tam przyjechać? Może mogłabym za te pieniądze zrobić w Hospicjum dekoracje na Boże Narodzenie (edit : mówiłam, że prowadzę kwiaciarnię?). Córka zadzwoniła tam, ale uzyskała informacje, że ksiądz jest już bardzo chory i rzadko bywa w Hospicjum. Po jakimś czasie odebrałam telefon
z Hospicjum. Ksiądz Jan zgodził się mnie przyjąć. Zjawiłam się w Puckim Hospicjum dokładnie 30 listopada 2015. Pojawiałam się tam ze swoimi kwiatami, gwiazdami betlejemskimi i masą gadżetów od znajomych, którzy bardzo chcieli wnieść swój wkład w udekorowanie Hospicjum. Pojawiłam się tam ze swoją wiarą i nadzieją.
I z całą swoją błogą niefrasobliwością.

Przyjechałam tu z córką. Wprowadzała nas dyr. Ania (edit : Aniu bardzo to było przyjemne Cię poznać). Nie była pewna, czy Ksiądz Jan będzie na siłach, by nas przyjąć. Ale doczekałam się. Na początku było nawet miło.
A potem butnie. Na ostro. Wymiana zdań. Różnice poglądów. Odmienne opinie. Ksiądz wyraźnie lubił wyzwania. Wręcz atakował mnie swoimi poglądami. Rzucał mi je w twarz. A zaczął od tego, że osobiście nie toleruje bożonarodzeniowego kiczu i ma uczulenie na kwiatki. Ja tu przybyłam z sercem na dłoni a poczułam się, jakbym dostała w twarz. Nie udawał. Był ze mną szczery. Nie chciał litości. Miękko weszłam w te konwencję trudnego dialogu. Szamotałam się między meritum a emocjami. Jak na ringu zwierzeń. Tu cios, tam mocne słowo. Żadnych uników. On mnie atakował. Nie byłam dłużna. Moja córka próbowała łagodzić sytuację. Ale walka na ringu trwała. Aż do momentu, kiedy otworzył barek i zaproponował mi relanium. Poczułam, że uznał, że sobie w tej walce poradziłam.  Złożyliśmy  bronie.

Cztery kartony kwiatów nagle wydały mi się zbędnym balastem. A jednak postanowiłam nie rezygnować. Poprosiłam go, żeby pozwolił mi spróbować. Przygotowałam kilka dekoracji. Każdą solidnie sprawdził, z osobna zatwierdzał. Kilka rzeczy wyrzucił. Ale pozwolił zostać i pracować dalej. Choć nie wierzył, że taka egzaltowana
w jego oczach osoba jak ja, mogłaby się rzeczywiście na coś w tym miejscu przydać.  Wieczorem podczas odprawianej mszy ksiądz Jan się wywrócił. Byłam pierwszą osobą, która się przy nim znalazła. Nasza wymiana spojrzeń mówiła : a jednak.. masz w sobie siłę dziewczyno. No ba! I grunt pod nogami. Dlatego tu jestem, pomyślałam. Dlatego tak do mnie trafiasz swoim przekazem.

Następnym razem, kiedy przyjechałam z drugą córką nad morze, odwiedziłyśmy grób Jana w Sopocie. To były dziwne odwiedziny, bo ja nawet nie wiedziałam gdzie jest ten grób. Coś mnie pchało w to miejsce i nagle stanęłam nad jego grobem. Czułam jakby mnie tam na cmentarzu, ktoś wręcz pchał w jego stronę. To było przerażające i ekscytujące zarazem. Tam kolejny raz poczułam tę energię.

To spotkanie pomogło mi w życiu utwierdzić się w tym, kim jestem. To starcie dwóch mocnych charakterów pokazało mi, jak potrafię walczyć o swoje. Jego akceptacja  dodała mi skrzydeł. Wybacz Jan, wiem, że wizerunek anioła nie należał do Twoich ulubionych. Ale ja prowadzę kwiaciarnię. Kocham zapach kwiatów. Myślę, że mam do roślin dobrą rękę. I znam swoją wartość. Dlatego wracam tu każdego roku przed Bożym Narodzeniem
i dekoruję Hospicjum najpiękniej, jak potrafię. I nie zawaham się użyć do tego anielskich włosów . To spotkanie dało mi siłę. Tu w tym miejscu, w którym kończą się baterie życia, ja ładuję swoje. Bo to jest miejsce dobrej energii. I tej siły, którą w sobie miałeś.

                                                                                                                                  Dziękuję za to spotkanie. Dziękuję ze tę energię

                                                                                                                                                                                                          Beata