“Jak byłem w Hospicjum w Pucku widziałem kobietę trenującą chodzenie po schodach. Wyglądało to na bardzo duże wyzwanie. Pomagał jej wolontariusz. Pomóżcie im w codziennych trudach.” – tak napisał na swoim fb kiedy już był na miejscu. Islandia. Zimowe wyzwanie Artura Wysockiego. Dlaczego o tym piszemy? Bo ta podróż jest dedykowana właśnie nam.

Mówi, że najlepszym lekarstwem na tęsknotę za podróżami jest szybkie kupno biletu. Ale do tej wyprawy musiał się przygotować. Zimowy ekwipunek jest specyficzny: albo jest super (no i super drogi), albo wojskowy (cięższy
i tańszy), albo kombinowany (co jest nieco ryzykowne). Standardowe wyposażenie Artura to opony z kolcami, namiot, chiński hamak, plandeka z marketu, chińska maszynka do gotowania, stary używany śpiwór wojskowy, kuchenka wielopaliwowa, kompas, łopata lawinowa, dodatkowe kolce do opon i  zapasowa kuchenka. Standardowy, bo to nie pierwszy raz, kiedy się spakował na zimową wyprawę rowerową.

 

Bagaż uzupełnił więc doświadczeniem z kilku podróży:  jesienią 2016 dojechał  z Polski za linię Koła Podbiegunowego, zimą 2017 roku ostatniego dnia zimy udało mu się dotrzeć na rowerze na najdalej wysunięty  na północ. punkt Europy – Nordkapp a w styczniu 2018 przejechał ok 1200/1400 km przez mongolski step w ramach sztafety rowerowej dookoła świata Bike Jamboree. Towarzyszyły mu wtedy mrozy dochodzące do ok -50  st. Tak więc człowiek, który odwiedził św. Mikołaja wraca rowerem do zimowych zmagań…. Po co? Bo chce okrążyć Islandie zimą? Ponieważ nosi w sobie silne pragnienie zobaczenia zorzy polarnej? A może dlatego, że, jak sam o sobie pisze, stał się ofiarą niezdiagnozowanej jeszcze choroby polarnej?

Cokolwiek nim kieruje, potrzebował do tej wyprawy dodatkowego bodźca. Bowiem w każdej wyprawie liczy się siła a tę Artur czerpie z działań charytatywnych. Kiedy napisał, że chciałby tę wyprawę zadedykować nam,
w podziękowaniu za opiekę nad jego dziadkiem, byliśmy zaszczyceni. Został wolontariuszem Puckiego Hospicjum P.W. Św. Ojca Pio., żeby móc w tej podróży zorganizować zbiórkę pieniężną dla Hospicjum.” Wspierając Hospicjum jakąkolwiek wpłatą, pomagasz mi robić kilometry. To tak trochę jakbyście pedałowali za mnie…” – pisze. I pedałuje. Trasa jest wymagająca.

Był właśnie  w  miejscu 144 km  do Akureyri. Wjechał w góry, robiło się ciemno. W przesmyku nie będzie się gdzie schować, będzie waliło prosto w namiot. Przez 20 km biegnie wzdłuż drogi rzeka. Po ciemku na lodzie,
w nieznanym terenie, w górach. Nie chciał niepotrzebnie ryzykować.  Zawrócił w stronę miasteczka. Znalazł tam pole namiotowe. Wszystko stało  otwarte.  Właściciela ani widu ani słychu. Zadzwonił pod numer na karteczce. Za 20 min zjawił się jegomość. Dłuższą  chwile masował gałki oczne niedowierzając temu, co widzi. Im bardziej się upewniał, że to nie sen, tym większy uśmiech pojawiał się na niego twarzy. Spytał się skąd przybył. Jak tylko usłyszał, że z Polski ucieszył się. Artur opłacił namiot a dostał klucze. Usłyszał  “bez gadania dzisiaj, będzie zimno, domek nr 1”.

Nie wiemy czy liczył na cuda w podróży. Wiemy, że liczył na ludzi. Na to, że dadzą mu siłę, kiedy pokarm marznący w ustach przestanie smakować a zapas wspomagaczy dietetycznych zrówna się w stanie do zera. Każdego dnia wieczorem zagląda do puszki na zrzutka.pl i cieszy się z każdego nowego wpływu, który będzie mógł nam przekazać. Znamy ten uśmiech. Widzieliśmy go, jak pomagał nam pakować prezenty mikołajkowe dla Dzieci Osieroconych. I życzymy mu by z takim uśmiechem wrócił. Zadowolony z tego, że zyskał to, po co jechał.

Podróż Artura Wysockiego możecie śledzić na stronie: https://web.facebook.com/podrozeztabakiera/