„System ochrony zdrowia” to pojemne określenie. Mieści w sobie nie tylko zadania systemu opieki zdrowotnej, ale również przekonania na jego temat. W wielu osobach budzi mieszane odczucia. Kojarzy się z ogółem, odpowiedzialnością zbiorową, bezosobowym systemem. Taki sposób postrzegania uwidacznia się jeszcze mocniej w czasie epidemii. Przekonania obecne już wcześniej, w sytuacji poczucia zagrożenia i wszechobecnego niepokoju, przebierają na sile, umacniają się
w swoich skrajnościach. Efektem tak dużego napięcia i poczucia zagrożenia bywa poszukiwanie winnego, a jego wykluczenie obniża poziom lęku. To jeden z mechanizmów w wyniku którego część społeczeństwa zaczęła postrzegać medyków jako niekompetentnych, niezaradnych, służących NFZ-etowi, a „Ochronę zdrowia” za „jak zwykle” niewydolny. Strach przed wirusem jest tak trudny
do skonkretyzowania, że łatwiej ulokować go w konkretnej osobie, niestety często w tych, którzy pracują z chorymi., traktując ich jako potencjalne źródło zagrożenia. Część medyków w wyniku tej polaryzacji spotyka się z wrogością, odmową obsłużenia w sklepie, wrogimi spojrzeniami sąsiadów, a nawet aktami wandalizmu.

Na szczęście, to nie jedyny sposób, w jaki społeczeństwo próbuje sobie radzić z obliczu zagrożenia. Dla tych, którzy w „Systemie ochrony zdrowia” widzą grupę konkretnych osób, których celem jest pomoc innym w obliczu choroby i zagrożenia życia, sposobem na obniżanie poczucia lęku staje się wyrażanie wdzięczności i szacunku. Stąd tak wiele wyrazów uznania, podziękowań, które płyną teraz nie tylko w słowach ale też w bardziej spektakularnych formach takich jak filmy, plakaty, murale czy ruchy społeczne, które starają się wspomóc medyków poprzez przygotowanie
i dostarczanie posiłków czy środków ochrony osobistej do szpitali. Wyrazy wdzięczności
i solidarności budują poczucie wspólnoty, dodają siły i motywacji do dalszej pracy. Gdy pacjent
w ochronie zdrowia zauważy wysiłek i starania konkretnego lekarza, pielęgniarki – dostrzeże człowieka – to wyczerpująca praca i związany z nią stres medyka dla niego samego stają się warte podjęcia wysiłku.

Wdzięczność, choć ważna i niezastąpiona na co dzień, jest szczególnie istotna właśnie teraz, kiedy epidemia trwa a medycy postawieni są w zupełnie nowych rolach. Ograniczenia związane
z epidemią, które wymuszają izolację i uniemożliwiają towarzyszenie choremu przez rodzinę, stawiają nowe wyzwania i wymuszają poszerzenie spektrum działań przez osoby wykonujące zawody medyczne. Zupełnie nowa sytuacja, brak procedur, chaos i poczucie niepokoju sprawiają, że łatwo się zagubić w swojej roli i jej granicach. Jeśli w otoczeniu chorego nie ma najbliższych, którzy dbają o jego samopoczucie i poczucie bezpieczeństwa, rozmawiają o trudnościach pobytu
w szpitalu, dzielą się codziennością z poza jego murów, brakuje istotnego czynnika zdrowienia. Pozostaje pytanie czy i jak go zapewniać. Pytanie o poczucie samotności pacjenta staje się jeszcze bardziej wyraźne, gdy pomyślimy o miejscach, gdzie życie pacjentów dobiega końca. Jakie zadania w obliczu COVID-19 stają przed personelem hospicjów, domów opieki, zakładów opieki leczniczej,  oddziałów geriatrycznych czy oddziałów szpitalnych, w których pacjenci są na końcu życia?

Tematyka śmierci i procesu odchodzenia od dawna budzi szacunek, potrzebę szczególnego zaopiekowania pacjenta zbliżającego się do kresu życia, jego bliskich i sytuacji z którą mierzy się personel. Wymaga ona opanowania, spokoju. Budzi nostalgię. Czasem wywołuje lęk, nie tylko
u pacjenta. Niektórzy obawiają się pracy z pacjentami w ciężkim stanie, umierającymi czy takimi, którym odmówiono dalszego leczenia przyczynowego. Są też tacy, którzy widzą w tym głęboki sens, odnajdują się w sytuacji i swoją pracą oraz uważnością udzielają wsparcia, dbają o jakość życia w jego ostatnich momentach. Niezależnie od wysiłków zespołu medycznego, jest to rodzaj opieki, w którym kluczową rolę pełni rodzina pacjenta. To rodzina dodaje siły i motywacji
do leczenia. To najbliżsi wspierają, kiedy leczenie zostaje zaprzestane. Zanim pojawił się COVID – 19 to oni byli blisko, gdy pojawiała się konieczność opieki hospicyjnej. Dzięki obecności rodziny, chory przełamywał lęki, nabierał zaufania do personelu medycznego i stosowanego leczenia.
A na końcu drogi, to oni najczęściej towarzyszyli, trzymali za rękę, modlili się czy po prostu byli obecni, siedząc przy łóżku i dając ogromne poczucie bezpieczeństwa oraz spokój.

I jak teraz poradzić sobie bez nich? Jak zadbać o jakość życia, leczenia, umierania bez
ich fizycznej i namacalnej obecności albo z obecnością bardzo małą, wyjątkowo krótką
z obostrzeniami sanitarnymi. Świat się zmienił nie tylko gospodarczo. Świat się zmienił
też w medycynie, w codziennej pracy zespołów medycznych. Medycy, którzy też mają bliskich
i własne rodziny, po raz pierwszy stają w sytuacji, w której muszą zabronić bliskim pacjenta wejścia na oddział. Jednocześnie doskonale wiedzą, jak bardzo ta obecność jest ważna dla pacjenta, jaki ma ogromny wpływ na jego stan, jak bardzo pacjenci tęsknią i oczekują swoich bliskich, szczególnie u kresu życia. Świadomość ta idzie w parze z wiedzą, jak bardzo obecność ta może być teraz niebezpieczna. Do codziennej walki o zdrowie i życie chorego dochodzi walka między sercem i rozumem. Szukanie „złotych środków”, kompromisów, tego co możliwe, by rodzina widziała swojego bliskiego, mogła się usłyszeć, poczuć, a jednocześnie, żeby było bezpiecznie. Nieustanne napięcie, poczucie braku idealnych rozwiązań i zderzanie się z niezrozumieniem ze strony pacjentów i ich bliskich, to ogromny stres, który może rodzić frustrację. Wywoływać pytania,
o to kim jestem w zespole? Strażnikiem? Lekarzem? Pielęgniarką? Towarzyszem? Lekiem
na samotność?

Obserwując cały zespół Puckiego Hospicjum, przypuszczam, że również w innych zespołach medycznych role poszczególnych ich członków zaczęły się zmieniać i zacierać.
Na przykładzie hospicjum widać, że wśród medyków  wzrosła czujność  na  potrzeby pacjentów. Istotnym elementem pracy stało się towarzyszenie i obecność. Do zadań wynikających z roli lekarza, pielęgniarki czy opiekuna medycznego doszły takie, które zazwyczaj wypełniała rodzina – zaspokojenie potrzeby obecności drugiego człowieka i rozmowy. Gdy pacjenci tęsknią za domem i  rodzinami wartościowa staje się uważna i nieśpieszna obecność drugiego człowieka – niezależne od tego, czy jest to lekarz, pielęgniarka, psycholog, duchowny. Tym bardziej kiedy to czyjeś ostatnie tygodnie, dni, godziny. Ważna jest świadomość, że personel nie zastąpi bliskich i rodziny,
ale obecność drugiego człowieka może pomoc ukoić lęk przed samotnością. Przed bólem, dusznością i samotnym umieraniem w cierpieniu. To częsty lęk pacjentów u kresu życia. Obawa przed śmiercią, umieraniem, odchodzeniem, jest naturalnym lękiem. Zwykle nie jesteśmy gotowi
na śmierć, zwykle chciałoby się żyć dłużej i lepiej, zwykle przychodzi się żegnać z najbliższymi,
z rodziną, z przyjaciółmi, zwierzętami, pasjami, zadaniami, pracą, obowiązkami, przyjemnościami za szybko. Zawsze zbyt wcześnie. Zaskoczenie diagnozą, zaprzestaniem leczenia może być tak duże, że brakuje czasu, aby pomyśleć o tym, że mogą to być ostatnie chwile. Zderzenie się z tą perspektywą wywołuje serię obaw i pytań, o to jak umieranie będzie wyglądać. Czy odchodzenie będzie boleć, ile będzie trwało,  czy będzie świadome, czy pozbawi oddechu, wywoła duszność
i wiele innych. W takich sytuacjach obecność bliskich osób pomaga, a  poczucie, że niezależnie
od wszystkiego jest przy mnie ktoś kto mnie kocha, łagodzi lęk.

Do czasu epidemii na te wszystkie lęki mogliśmy odpowiedzieć w Puckim Hospicjum. Wiedzieliśmy, że mamy narzędzia, aby pomóc w tym, co związane z fizycznością, z bólem, dusznością, cierpieniem fizycznym. Mogliśmy też dać rodzinie i pacjentowi możliwość bycia razem w tych ostatnich chwilach. Niezależnie od pory dnia i nocy zawsze obecność rodziny była dla naszego zespołu naturalna i ogromnie ważna. Dziś jest inaczej. Nadal możemy poradzić sobie z fizycznością i cierpieniem ciała, ale z cierpieniem psychicznym, jest znacznie trudniej. Dziś rodziny nie mogą przebywać na oddziale. Obostrzenia sanitarne i konieczność chronienia pacjentów, na to nie pozwalają. Staramy się jednak zauważać te potrzeby i wspólnie szukamy rozwiązań. Umożliwiamy pożegnania, kiedy pacjenci są w bardzo ciężkim stanie. Organizujemy krótkie spotkania z rodziną w ogrodzie raz w tygodniu. Pozostajemy jednak z pytaniem,
czy to wystarczy? Troska o jakość czasu, który poprzedza moment odchodzenia wciąż jest jednym
z naszych priorytetów.

W efekcie zespół zaczyna wykraczać poza swoje obowiązki. Zaczynamy pracować jeszcze bardziej zespołowo, bo wszystko, w czym wspomagały nas rodziny np. karmienie, spacery
na wózku, wspólna herbata czy rozmowa, pozostaje w zakresie działań zespołu. Jednocześnie staramy się pamiętać, że naszym zadaniem nie jest zastąpienie rodziny. Zabiegamy więc
o ten kontakt, chociażby był telefoniczny albo online. Szukamy możliwości spotkania
np. na tarasie. Podejmujemy wysiłek, by zachowując zasady bezpieczeństwa, jednocześnie dopuścić rodzinę do chorego. Możliwość kontaktu z rodziną, mimo wspólnego wysiłku może być obecnie jedynie chwilowa.  Brakuje kogoś, kto wypije wspólnie kawę, kto posiedzi i porozmawia,
kto będzie obok. Czy to już nasza rola? Nie wynika ona przecież z obowiązku, ani z zapisów w umowach. Ma swoje źródło w ludzkim zrozumieniu, że na krańcu życia, najgorsza jest samotność. I tak nasze role zaczynają przybierać inny kształt, pracujemy jeszcze bardziej razem, jeszcze bliżej pacjenta, towarzyszymy, rozmawiamy, żeby mimo tęsknoty, dawać czas i poczucie bycia wśród ludzi życzliwych, którzy w razie potrzeby pomogą.

Ktoś mógłby powiedzieć, że to wspaniałe, ktoś inny, że tak zawsze powinno być, a ktoś kto jest w środku mógłby zapytać, jak dajecie sobie z tym radę. Czy to nie jest zbyt obciążające? Oczywiście, że jest to ogromne obciążenie. Być może dyżury lekarza czy pielęgniarki, wzbogacone o siedzenie obok łóżka, picie herbaty, więcej karmienia czy spacerów z pacjentami, wydadzą się niektórym tylko poszerzeniem obowiązków. Jednak zespół medyczny doskonale wie, że to nie tylko więcej zadań do wykonania w tym samym czasie. To cała gama emocji, z jakimi mierzy się ten, kto towarzyszy komuś w ostatnich dniach. Ktoś, kto wie i widzi, że cierpienie wzmaga nieobecność rodziny czy konieczność czekania na ich wizytę. Obciążająca jest sama świadomość,
że wykonywana praca i wobec niej postawa to dla kogoś jedne z ostatnich rzeczy, jakich ma szansę doświadczać. Praca ta stała się trudniejsza niż kiedykolwiek wcześniej. Nadal jest wyjątkowa
i bardzo satysfakcjonująca. Nadal piękna i ważna, ale trudniejsza. Trudniejsza, bo lekarz oprócz lekarzem staje się towarzyszem. Trudniejsza, bo pacjenci potrzebują nie tylko wiedzy medycznej ale również delikatności i życzliwości więcej niż kiedykolwiek wcześniej. Trudniejsza, bo to medyk staje się pierwszym a czasem jedynym, który usłyszy o żalu, złości, rozgoryczeniu i tęsknocie, zarówno od pacjentów, jak i ich rodzin. Trudniejsza, ze względu na konieczność tłumaczenia się  jednym i drugim, z tego, że wszystkich obowiązują obostrzenia i nowe procedury. Trudniejsza,
z uwagi na poczucie bezradności w obliczu tęsknoty i żalu pacjentów. Trudniejsza, ze względu
na codzienne zmaganie się z bezradnością, obciążeniem, współczuciem, a jednocześnie strachem przed zarażeniem siebie i swoich bliskich.

Drodzy medycy! Ilość emocji, jakie nosicie w sobie w tym czasie, jest bardzo duża.
Być może zdarzyło Wam się wybuchnąć złością na kogoś, nie wiedząc czemu… Jak garnek, który od czasu do czasu kipi. Może zdarzyło Wam się wrócić do domu i usnąć „w opakowaniu”. Może zdarzyło się Wam rozpłakać na koniec dyżuru. A może zachowaliście się jakoś nieracjonalnie, inaczej niż przywykliście. Może czujecie się bardziej zmęczeni, wyczerpani niż kiedyś. Może czujecie, jakbyście nieśli ogromny plecak na plecach za każdym razem przed dyżurem. Może inaczej jecie, albo gorzej śpicie. Może boli Was kark, żołądek, albo głowa. Być może jeszcze wiele innych rzeczy się z Wami dzieje, które nie działy się wcześniej? Być może Wasz organizm, Wasze ciało mówi, że ta sytuacja Was wiele kosztuje, a jakość pracy, którą chcecie utrzymać na wysokim poziomie, wymaga dziś od Was dużo więcej. Obserwujcie siebie, dbajcie bardzo mocno o siebie, przypatrujcie się sobie, nie bagatelizujcie tego, co niepokojącego się może dziać. Spoczywa na Was duże obciążenie i żeby dać sobie z nim radę, nie musicie wcale funkcjonować na zaciśniętych zębach. Warto pozwolić sobie na łzy, na niepokój, bezradność, strach. Warto o tym mówić, dzielić się tym z kimś bliskim lub z kolegami w pracy. Pamiętajcie, że możecie korzystać ze wsparcia psychologicznego. Dbajcie o siebie w tym trudnym czasie w sposób szczególny. Mówcie dużo
o tym, co się z Wami dzieje (tłumienie emocji nie pomaga, a mówienie o nich, obniża ich poziom natężenia). Wynajdujcie momenty na odpoczynek, pamiętając o regeneracji i o przyjemnościach. Zadbajcie o czas dla siebie. Ktoś pewnie zapyta – jak w takiej sytuacji jeszcze myśleć o sobie |
i o odpoczynku? A ja odpowiem, że tym bardziej teraz, jeśli chcecie być na siłach aby pomagać
i leczyć długo i skutecznie, musicie dbać o siebie jeszcze bardziej. To nie przywilej lecz konieczność, by być dla siebie dobrym i czułym, tak samo jak jesteście dla Waszych pacjentów.

Anna Orłowska- psycholog Puckiego Hospicjum